Wyszłam dziś rano do ogrodu rozwiesić pranie i zachwyciłam się piękną, świeżo rozkwitłą różą Lichtkonigin Lucia. Ścięłam pęd z kilkoma kwiatami i zabrałam do domu. Róża stała w wazonie i pachniała, podczas gdy ja zmagałam się z kolejnymi akapitami książki. Podniosłam na nią wzrok znad klawiatury komputera i nagle uświadomiłam sobie, że to jest jakiś cud, dar i niezwykłość - że oto mogę sobie wyjść do ogrodu, ściąć moją własną różę i cieszyć się nią bez żadnej okazji. Większą część życia spędziłam mieszkając w bloku i nie przypuszczałam, że będę miała własny ogród. A teraz, kiedy już go mam, wydaje się to tak bardzo oczywiste. I tylko czasem spada na mnie olśnienie, że tak naprawdę doświadczam cudu.
Te róże (wirtualnie co prawda) ofiarowuję Hali, która złożona dolegliwościami nie może wyjść z domu i cieszyć się wrześniowymi słonecznymi dniami.
This morning I went to my garden and found a beautiful yellow rose (Lichtkonigin Lucia). I've cut it and took the flower into my room. I started to work on my book but suddenly, looking at the rose, I realised that it was a miracle. The fact that I can go to the garden, cut my own rose and look at it all day long it's a miracle. Most of my life I lived in the apartments with no garden at all and I didn't dare to dream about my own piece of land. Now the garden and the flowers seem so obvious that only sometimes I experience a kind of illumination and I see a miracle in the apparently ordinary things.
These roses I offer (virtually) to Hala, who doesn't feel well these days and has to stay mostly in bed.
Agnieszko,dla mnie to też cud, że Twoje myśli przeniosły te róże do naszego domu. Dziękujemy, Halina z Witoldem
OdpowiedzUsuńTak ogród to nasze niespełnione marzenie, dwa balkony tego nie wynagrodzą...dlatego wsadzamy nosy do napotkanych ogrodów, doceniając prace właścicieli.
OdpowiedzUsuń